MIŁOŚĆ NIE JEST OKRUTNA TO MY JESTEŚMY OKRUTNI MIŁOŚĆ NIE JEST GRĄ TO MY ZROBILIŚMY GRĘ Z MIŁOŚCI

Ważne

Następny rozdział: 06.08.2017

Rozdziały pojawiają się co jeden lub dwa tygodnie. Nie informuję o tym, zatem polecam obserwować bloga lub zwracać uwagę na to miejsce, ponieważ data czy informacja o ewentualnych opóźnieniach, zawsze pojawią się właśnie tutaj.

Wszystko co znajduje się na blogu jest wytworem mojej wyobraźni. To fikcja literacka osadzona w realnym świecie. Niektóre elementy fabuły mogą nie zgadzać się z faktycznymi wydarzeniami.

Pragnę zaznaczyć, że w tekście mogą pojawić się wulgaryzmy czy treści o zabarwieniu erotycznym.

Na blogu pojawia się opowiadanie autorskie, które jest stworzone tylko i wyłącznie przeze mnie. Zakazane jest kopiowanie treści.

Drogi czytelniku, każda opinia jest na wagę złota, dlatego jeśli przeczytałeś to pozostaw po sobie ślad w postaci komentarza :)

Popularne posty

2. cruel existence

||
Leżała wpatrując się w biały sufit. Od ponad godziny była to jedyna rzecz w zasięgu jej możliwości. Była słaba, blada i niezdolna nawet do myślenia. Kiedy więc ktoś energicznie zapukał do drzwi, krzyknęła tylko żeby wchodził. Jeśli ktoś chciał ją okraść  droga wolna. Dzisiaj nie jest w stanie protestować. Jeśli przyszedł ją zgwałcić... Musiałby lubić nekrofilię, bo czuła się (i zapewne wyglądała) jak trup.
— Wiadomość o treści: Wychodzę, jest niewystarczająca, moja droga. Wiesz jak się martwiłam?! — krzyknęła Lily, wchodząc do jej sypialni. 
Ledwo odwróciła głowę w tamtą stronę.
— Myślisz, że mnie to interesuje? Jestem chora, a jutro mam najważniejsze spotkanie w życiu! — jęknęła, chcąc wstać z łóżka, ale przetoczyła się tylko niezgrabnie na bok, z rękami bezwładnie leżącymi na pościeli. — Chyba się zatrułam...
— Widzę. I czuję... — Skrzywiła się jej przyjaciółka, wchodząc do środka i otwierając okna.
— Zaprzyjaźniłam się z moim kiblem. Nazywa się Raul i jest najlepszym facetem pod słońcem — jęknęła, czując jak słońce, którego unikała od momentu obudzenia, rani jej oczy. Warknęła niczym wampir i nakryła się kołdrą.
— Czemu Raul? 
— Nie wiem, wyglądał mi na Latynosa i mówił do mnie po hiszpańsku. — Odsłoniła usta, które wykrzywione były w cynicznym uśmiechu.
— Jesteś absolutnie popieprzona. Idę przygotować ci coś lekkiego do jedzenia. I herbatę. Brałaś jakieś leki? — spytała szatynka, wychodząc do kuchni połączonej z salonem.
— Nie. Spędziłam upojną noc z Raulem.
Ivy niechętnie zwlekła się z łóżka. Jej sypialnia nie miała imponujących rozmiarów, ale mieściło się w niej podwójne łóżko, spora szafa, postawione pod oknem biurko i siedzisko na parapecie. Lubiła wieczorami czytać książkę i spoglądać co chwilę na oświetloną lampami ulicę Osiemdziesiątą Trzecią. Potem spuszczała nogi na pluszowy, szary dywan i przenosiła się na wygodny materac.
Mieszkała na najniższym piętrze, z oknami wychodzącymi, na szczęście, na dość cichą i jednokierunkową ulicę. Budynek nie był zbyt wysoki i swoim kolorem odcinał się od sąsiadujących, jednak miał urok i charakter kojarzący się z tym miastem. Tuż przed oknem zasadzone było drzewo, którego gatunku Ivy nie znała, ale uwielbiała, gdy na wiosnę kwitło i oprócz soczyście zielonych listków, pojawiały się białe kwiatki. Wtedy, cieszyła się, że nie ma alergii, bo chybaby oszalała, zakichała i zasmarkała się na śmierć.
Miała trzypokojowe lokum, niezbyt duże, ale dla niej w sam raz. Salon był połączony z kuchnią i jadalnią, urządzony w nowoczesnym stylu. W ostatnim pomieszczeniu miała swoje domowe biuro. Kiedy pracowała nad zdjęciami albo czymkolwiek na studia, właśnie tam spędzała najwięcej czasu. Dzięki wysokim oknom pomieszczenia były dobrze doświetlone, jednak w swoim roboczym pokoju, zawiesiła grube, czarne zasłony, żeby w razie czego, móc z niego zrobić prowizoryczne, domowe studio. 
Normalnie nie byłoby jej stać na to miejsce, ale znajomy jej ojca przeprowadzał się tymczasowo do Chicago i nie chciał sprzedawać mieszkania. Bez opłaty za wynajem, ale utrzymywanie miejsca w czystości i płacenie czynszu, zostawił je pod jej opieką. A ona zaczęła je już traktować jak swoje. W końcu mieszkała w nim od prawie czterech lat.

Weszła do łazienki, przylegającej do jej sypialni i nawet nie spojrzała w lustro. Nie miała zamiaru oglądać swojego odbicia, do czasu aż znowu będzie ładna i znośna. Wyszorowała zęby, spięła włosy w niedbałego koka na czubku głowy i wzięła orzeźwiający, szybki prysznic. Trochę pomogło, więc kiedy wyszła do salonu, czuła się względnie jak człowiek. Lily postawiła przed nią kubek z gorącym wywarem z rumianku.
— Nie piłaś wczoraj dużo... — mruknęła, przykładając dłoń do jej czoła.
— Wiem! Nagle zrobiło mi się tak duszno... Musiałam się wydostać z tego miejsca... Przy wejściu tłoczyło się tylu facetów... Nie mogłam się przez nich przebić, jestem pewna, że ktoś mnie złapał za tyłek... — odparła spokojnie, upijając łyk napoju. Skrzywiła się i jęknęła, bo poparzyła sobie język.
— Gorący był? 
— Nie mam pojęcia, ledwo trzymałam się na nogach. A potem zaczęłam rzygać... Tylko to zarejestrowałam sprzed baru. Nie wiem nawet jakim cudem się doprowadziłam do normalnego stanu. Jakimś cudem dowlekłam się do mieszkania.
— Auć... Niedobrze. — Zaśmiała się dziewczyna i odwróciła od niej, szukając czegoś w szafkach.
— To chyba ta kolacja, którą jedliśmy przed klubem. Może coś mi zaszkodziło... — Popatrzyła uważnie na plecy przyjaciółki. — Szczęścia tam nie znajdziesz. Nie wiem, czy mam cokolwiek do jedzenia. 
— Coś masz. A jak nie, to wyjdę do sklepu. Ivy, będę szczera, wyglądasz jak gówno.
— Dzięki. Nie patrzyłam dzisiaj w lustro... Ale wiedziałam, że dasz mi aktualizację mojego stanu — odburknęła, wysuwając język w celu złagodzenia oparzenia. — Mam jutro spotkanie! Z Nicholasem Collinsem, z legendą fotografii! Bo chcą jego wystawę zorganizować i mam się nią zająć. Jak ja mam się pokazać ludziom w takim stanie?! — jęknęła, opierając głowę o blat wyspy i zarzucając na nią ręce.
— Może ty w ciąży jesteś...
— Żartujesz sobie? Po primo: nie ma na to szans, mam cholerny implant w ręce, po secondo: kilka dni temu skończył mi się okres... Może coś zjadłam nieświeżego. Tak czy inaczej, muszę do jutra być zdrowa. Muszę oczarować Collinsa, żeby zdecydował się na naszą galerię i na nasze pomysły.
— A jemu co się przypomniało? Czy nie zawiesił działalności jakiś czas temu, gdy postanowił skupić się na firmie? — Dziewczyna zabrała się za przygotowanie jej lekko strawnego kleiku.
Ivy była zaskoczona, że ma aż tyle produktów w szafkach, których zawartości nie uzupełniała od wtorku. Cieszyła się jednak, że przyjaciółka była gotowa się nią zaopiekować. Nienawidziła chorować, gdy mieszkała sama. Poziom uczucia samotności wzrastał i zaczynała żałować, że nie ma współlokatorki albo faceta, żeby ktoś się nią opiekował. Pokręciła mocno głową, odganiając od siebie te myśli. Ona nie bywała w związkach. Nigdy. I zawsze dawała sobie radę sama. Nic się nie zmieniło.
Popatrzyła na przyjaciółkę, która w skupieniu przygotowywała posiłek. Poznała Lily trzy lata temu, gdy ta przeniosła się do Nowego Jorku, żeby rozpocząć studia na Akademii Artystycznej. Trafiły razem na kilka zajęć, dzięki czemu nawet, gdy siedziały na uczelni cały dzień, miały okazję, żeby spędzić wspólnie czas i lepiej się poznać. Lily była bardziej skupiona na malarstwie i grafice, podczas gdy Ivy chodziła na zajęcia z fotografii i pisania. Grafika i nieszczęsna historia sztuki, były jednymi z ich wspólnych zajęć.
— Nie wiem. Po prostu usłyszałam, że pojawiła się taka informacja i największe galerie starają się, żeby go wystawić i zorganizować aukcję. Chodzi o przekazanie kasy na cele charytatywne. — mruknęła, upijając kolejny łyk napoju.
— No tak... Przecież ma tyle szmalu, że ten za fotki mu niepotrzebny. A umówmy się, kolekcjonerzy się rzucą. Od lat czekają, aby coś zdobyć.
— Podobnie jest z pracami mojego ojca. Tylko on nie planuje powrotu. Nigdy.
Lily odwróciła się do niej i postawiła przed nią niewielką miseczkę. Blondynka skrzywiła się i zamieszała łyżeczką w mazi.
— Musisz coś zjeść... — Szatynka pogroziła jej palcem i zabrała się za sprzątnięcie kuchni. — Wybierzemy ci coś na jutrzejsze spotkanie.
— Przydałby się cudotwórca, żebym wyglądała dobrze... — Oparła czoło o blat i wydała z siebie głośny jęk.
— O której masz to spotkanie? — Dziewczyna nachyliła się w jej stronę.
— Jedenastej.
— Wpadnę i cię ogarnę. — Uśmiechnęła się do niej szeroko.
Ivy spojrzała na przyjaciółkę z wdzięcznością. Nie mogła pojąć, czym zasłużyła sobie na kogoś takiego w swoim życiu. Ona była nieczuła, oschła i mimo wszystko trzymała ludzi na dystans. Rzadko zbierała się w sobie i opowiadała o swoich uczuciach. Poza tym, po tym co zrobiła i jak się zachowywała w przeszłości, powinna zgnić w samotności, a potem trafić do jednego z kręgów piekielnych. Sama nie wiedziała do którego, ale zapewne ciepła kwatera już na nią tam czekała.
— Alex się o ciebie martwił.
Ivy wywróciła oczami i dojadła do końca bezsmakowy kleik o odpychającej konsystencji.
— A kiedy on się nie martwi? — warknęła, nagle czując się lepiej. Jak zwykle, złość przynosiła jej ukojenie.
— Och, daj spokój, Ivy. To urocze, że jest w tobie tak zakochany...
— Bywa nachalny...
— A ty nieczuła!
— To nic nowego w moim przypadku — powiedziała nieco spokojniej. — Myślałam o prostym ubraniu. Czarne spodnie, biała koszulka, czarna marynarka. Jakaś subtelna biżuteria... — Przejechała po wystających obojczykach, które nadal uznawała za bardzo seksowne. Nie wyglądała przesadnie chudo, ale jej obojczyki zawsze były widoczne.
— Może jakaś sukienka, Pani Wolę Spodnie?
Zmiana tematu podziałała. Kiedy Lily zaczynała mówić o ubraniach, zamykała się w swoim własnym świecie.
— Mam się czuć pewnie. A pewnie, czuję się w spodniach.
— Okey... — powiedziała dziewczyna i ruszyła w stronę jej sypialni.
Ivy wiedziała, że Lily weszła w tryb stylistki i zaraz przetrzepie całą jej szafę, w poszukiwaniu idealnego zestawu na jutrzejszy dzień. Liczyła tylko, że nie skończy się to wielkim sprzątaniem, gdy przyjaciółka wyjdzie.


Blondynka nigdy nie należała do osób, które przesadnie interesują się modą. W sklepach kupowała to, co jej się spodoba i będzie pasowało. Podobnie było z wybieraniem ubrań każdego ranka. Zresztą w jej szafie królował kolor czarny, szary, granatowy, ciemnozielony i biały. Gdzieś między nimi, widoczne były akcenty czerwone, różowe i turkusowe. Razem z Lily zdecydowały, że czarne rurki, botki na grubym, srebrnym obcasie oraz cieniutka szara koszula z długim rękawem od Ralpha Laurena, wygrzebana w jednym z miejscowych second-handów, będą pasowały na spotkanie.
To było cechą wspólną większości jej ubrań: były z lumpeksów, w których naprawdę potrafiła spędzić dużo czasu i wynajdować takie perełki jak markowe buty, torebki, sukienki, żakiety, spodnie i bluzki. Fakt, ojciec pomagał jej finansowo, ale nie chciała wydawać nie wiadomo jakich kwot na ubrania. Najczęściej chodziła do sieciówek albo scond handów. Najdroższą rzeczą w jej szafie były okulary. Jedna para korekcyjnych i dwie przeciwsłonecznych. Na to nie chciała oszczędzać, bo jej oczy były wrażliwe. Musiała je chronić przed promieniami, a przez potencjalną pracę, którą chciała wykonywać, musiała dobrze widzieć. Więc na przestrzeni ostatnich pięciu lat, zainwestowała w porządne pary, które traktowała jak świętość.

Kiedy stanęła rano przed lustrem, stwierdziła, że jednak czegoś jej brakuje. 
Wróciła do wysokiej szafy i przejrzała pudełko, w którym miała apaszki. Była maniaczką wszelkich ozdób na szyję. Nie zliczy łańcuszków i naszyjników, które miała poukładane w szkatułkach na biżuterię. Ale to szaliki, chusty i apaszki, kupowała niczym uzależniona, chociaż w kolejnym pudełku, zaczynało powoli brakować na nie miejsca. Wybrała granatowo-czerwoną, jedwabną apaszkę od Hermesa, kolejną zdobycz z jednego z lumpeksów. Pewnie jakiś znawca, stwierdziłby, że wzór ma milion lat i już go od dawna nie produkują, ale Ivy miała to gdzieś. Nie wydałaby czterystu dolców na szalik, ale kiedy miała urodziny i chciała sobie zrobić wyjątkowy prezent, sto wydawało jej się do przełknięcia. W każdym razie miała w swojej szafie kilka takich markowych perełek, o które bardzo dbała.
Wyglądała znacznie lepiej niż dzień wcześniej. Lily zrobiła jej podkreślający kolor oczu, szary makijaż, który nieco tuszował pozostałości zatrucia widoczne na jej twarzy i pofalowała lekko włosy. Ivy zaczesała je na prawo, tak że fala opadała jej na oko. We własnym odczuciu, wyglądała seksownie, ale i profesjonalnie, więc liczyła, że Collins przynajmniej wysłucha ich do końca. Wciągnęła głęboko powietrze do płuc, założyła czarne Wayfarery, chwyciła torebkę i była gotowa, żeby oczarować ich potencjalnego zleceniodawcę.

_____

Rozdział tydzień przed czasem, bo chciałbym, żeby rozdziały na moich blogach pojawiały się na zmianę, a ponieważ na razie akcja nie jest powalająca (nie, nie będzie ślubu dwa miesiące po poznaniu się i uroczych wyznań po dwóch tygodniach), to mogę wrzucić rozdział wcześniej. Przepraszam, że na razie takie flaki z olejem, ale chciałam nieco zarysować główną bohaterkę i ludzi jakimi się otacza, a nie od razu wrzucać ją tylko i wyłącznie w relacje damsko-męskie.

5 komentarzy

  1. Jak dla mnie, to zawsze możesz dodawać rozdziały tydzień przed czasem. Nie będę miała nic przeciwko :) I nie przepraszaj za ten rozdział. Mi się bardzo podobał. Trudno doszukiwać się głównej akcji już w drugim rozdziale. Bardzo się cieszę, że nie planujesz głównym bohaterom ślubu dwa miesiące po poznaniu. To oznacza, że opowiadanie tak szybko mi się nie skończy :)

    Lily okazuje się być genialną przyjaciółką. Takiej to tylko pozazdrościć. Nie dość, że nie tylko starała się podnieść Ivy na nogi to jeszcze wcieliła się w jej prywatną stylistkę. Muszę przyznać, że z niecierpliwością będę czekała na kolejny rozdział, a zwłaszcza na spotkanie Ivy z Nicholasem. Jestem niesamowicie ciekawa tego, czy nasi bohaterowie będą pamiętać to spotkanie sprzed klubu. Dziewczyna może nie kojarzyć, w jakich okolicznościach przyszło jej po raz pierwszy spotkać się z Collinsem ze względu na swoje fatalne samopoczucie. Natomiast mężczyzna być może będzie kojarzył Ivy, więc z niecierpliwością czekam na to, jak dalej potoczy się akcja :)

    Życzę mnóstwo weny i pozdrawiam ciepło :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dużo współczesnych romansów/erotyków, rozgrywa się na przestrzeni dwóch miesięcy i kończy ślubem. Nie chciałabym, żeby to wszystko potoczyło się w tak zawrotnym tempie :)
      I jak nie trudno się domyślić, spotkanie nastąpi w następnym rozdziale, ale czy się w jakikolwiek sposób rozpoznają? Kto wie :)

      Pozdrawiam :)

      Usuń
    2. Co do tej współczesnej literatury to masz rację. Sama zauważyłam taką tendencję. Wszystko w akcji dzieje się tak nagle. Bohaterka patrzy po raz pierwszy na jakiegoś mężczyznę i już wie, że będzie to ten jedyny. Ok, może i się zdarzy, że ktoś komuś wpadnie w oko, ale nic więcej. Trzeba dać czas na to, by uczucie mogło się zrodzić i trzeba dać czas na to, by móc się przekonać, że to na pewno ten jedyny.

      Wpadłam tu jeszcze by Ci napisać, że masz niesamowity nowy szablon :) Uwielbiam taką kolorystykę. I ten obrazek też jest taki klimatyczny :)

      Usuń
    3. Tak, ja rozumiem jakiś pociąg fizyczny, pożądanie ale nie, że jedno spojrzenie i miłość do końca życia. Też wierzę raczej w zasadę: bohaterowie muszą się poznać w jakimś stopniu i przebywać w swoim towarzystwie zanim pojawią się jakieś uczucia. Wiem, że żyjemy w szybkich czasach, ale jak czytam że po dwóch miesiącach znajomości są już zaręczeni... może to ja mam jakiś odchył, ale wolę jak wszystko dzieje się wolniej, a uczucie rozkwita stopniowo.

      Och, bardzo dziękuję! Jak go zobaczyłam na WiosceSzablonów to się zakochałam, ale kolory i nagłówek nie pasowały mi do opowiadania, więc pół dnia starałam się coś dopasować :D Na razie wygrała taka wersja, ale jeszcze może się ona zmienić :)

      Usuń
  2. Raul mnie kupił. Co jak co, ale za takiego Hiszpana to ja podziękuję. Początek rozdziału przypominał mi moją historię z zatruciem. Mój panie, myślałam, że wywalą mnie na zbity pysk za to, że pojawiłam się jak trup następnego dnia w pracy.
    Powiem ci, że z opowiadaniem jestem na bieżąco, ale rozleniwiłam się z komentarzami, więc po kolei i w zacnym tempie będę komentować. I rozumiem cię, serio, boli mnie to typowe w ostatnich czasach wyznawanie uczuć i dozgonnej miłości po miesiącu. Przecież książka byłaby w stanie się bez tego obejść. Po cholerę mówić komuś po dwóch tygodniach, że się go kocha. Ja czaje, żeby chociaż epilog był rok później (XDD a się zagalopowałam) i tam jak już by sobie uczucia wyznali. Pożądanie, jasne. Seks na pierwszym spotkaniu, okej, ale nie jakieś wyznania po 2 tygodniach. Takie zażenowanie mnie łapie. O raju.
    Druga sprawa, jaką zobaczyłam w książkach ostatnimi czasy to typowe: autorka usiłuje wcisnąć czytelnikowi, że bohaterka jest wyjątkowa (inna niż wszystkie - typowy tekst), podczas gdy ja widzę typową laskę. No serio. Nic specjalnego. Jest ładna buzia i nie ma charakteru. Chyba dlatego wolę ostatnio czytać opowiadania na Blogspocie niż książki jakiekolwiek, bo dosłownie wszędzie jest taki schemacik (a już w romansach i historiach o nastolatkach to na potęgę). Cieszę się w cholerę, że Ivy ma charakter i własne demony, bo teraz to wszędzie bohaterka żyje dla bohatera i bohaterka musi odkryć sekrety bohatera, sama jest czystą kartką i to niby go przyciąga. Bleee! Nuda!!!
    Opis pokoju baardzo mi się podobał. szczególnie ten parapecik, bo sama robię dokładnie to samo. <3 Ba! Kiedy miałam jeszcze balkon, to uwielbiałam siadać na nim i po prostu patrzeć się na światełka w oknach nocą, latarnie i ulice. Czarujący widok! Nawet zimy i mrozy nie przeszkadzały. Robiłam herbatę albo kakao i siadałam. Twój fragment mi jakoś o tym przypomniał. <3

    OdpowiedzUsuń