MIŁOŚĆ NIE JEST OKRUTNA TO MY JESTEŚMY OKRUTNI MIŁOŚĆ NIE JEST GRĄ TO MY ZROBILIŚMY GRĘ Z MIŁOŚCI

Ważne

Następny rozdział: 06.08.2017

Rozdziały pojawiają się co jeden lub dwa tygodnie. Nie informuję o tym, zatem polecam obserwować bloga lub zwracać uwagę na to miejsce, ponieważ data czy informacja o ewentualnych opóźnieniach, zawsze pojawią się właśnie tutaj.

Wszystko co znajduje się na blogu jest wytworem mojej wyobraźni. To fikcja literacka osadzona w realnym świecie. Niektóre elementy fabuły mogą nie zgadzać się z faktycznymi wydarzeniami.

Pragnę zaznaczyć, że w tekście mogą pojawić się wulgaryzmy czy treści o zabarwieniu erotycznym.

Na blogu pojawia się opowiadanie autorskie, które jest stworzone tylko i wyłącznie przeze mnie. Zakazane jest kopiowanie treści.

Drogi czytelniku, każda opinia jest na wagę złota, dlatego jeśli przeczytałeś to pozostaw po sobie ślad w postaci komentarza :)

Popularne posty

3. eyes wide open

||
dotknąłeś mnie
nawet mnie nie
dotykając
- rupi kaur

Budynek, pod którym stanęła, był jednym z nowojorskich drapaczy chmur, które górowały nad miastem. Mijała go kilka razy w tygodniu i zawsze zastanawiała się, jaki roztacza się widok z najwyższych pięter. Nowy wieżowiec World Trade Center był w krajobrazie miasta od około dwóch lat, ale idealnie się w niego wpasował. Ludzie nazywali go Jedynką, bo był najwyższym z czterech budynków, które miały stanąć w miejsce zburzonych w dwa tysiące pierwszym roku, oryginalnych wież. Już od dawna planowała się wybrać na taras widokowy na setnym pietrze, ale notorycznie miała ważniejsze rzeczy do roboty i odkładała to w czasie. Za dużo czasu po szkole zajmowała jej praca w galerii.
Teraz, stojąc już przed drzwiami, przeanalizowała to, co kazał jej robić szef: uśmiechać się ładnie, nie odzywać się niezapytana. Ten facet był strasznym palantem, ale potrzebowała tej pracy. Musiała jakoś opłacać mieszkanie, więc na razie zaciskała zęby i znosiła jego przytyki i dyskryminację, chociaż niejednokrotnie zdarzyło jej się odpyskować. Dziwiła się, że jeszcze jej nie zwolnił.

Dziewczyna westchnęła głośno i weszła do wysokiego budynku, razem z falą innych ludzi. Przy bramkach powiedziała gdzie jedzie, a ochroniarz po upewnieniu się, że faktycznie jest umówiona i sprawdzeniu jej dokumentów, wręczył jej przepustkę. Domyślała się, że te wszystkie środki ostrożności zaostrzyły się po jedenastym września. Dobrze pamiętała tamten dzień. Miała dziesięć lat i jej ojciec ruszył z aparatem do miasta, podczas gdy ona z matką i bratem śledzili wszystko w telewizji, siedząc w domu w Trenton. Po tym wszystkim ludzie chodzili wystraszeni przez wiele tygodni, a większość firm i centrów biznesowych zaostrzyła ochronę. Zresztą patrząc na aktualne wydarzenia na całym świecie, zupełnie się nie dziwiła. 
Wsiadła do windy razem z tłumem i wjechała na pięćdziesiąte piętro. Firma, do której jechała, zajmowała pięć poziomów i znajdowała się w połowie budynku. Winda jechała szybko, chociaż co chwilę musiała się zatrzymywać i wypuszczać kolejnych pasażerów. Mimo pewności siebie dziewczyna czuła, że jej dłonie się lekko pocą. Poprawiła apaszkę, mając wrażenie, że ta, lekko ją poddusza. Na pięćdziesiątym piętrze, przedarła się przez ludzi i wyszła do jasnego, ogromnego hallu. Recepcjonistka: ładna, brązowowłosa kobieta w dopasowanym, szarym komplecie, podniosła się z miejsca i popatrzyła w jej kierunku. Jej wzrok był obojętny i brakowało w nim jakiejkolwiek życzliwości.
— Słucham? — mruknęła pod nosem.
— Byłam umówiona... — odparła spokojnie blondynka, zauważając, że dwie osoby, z którymi miała być na spotkaniu, siedząc już przed gabinetem na końcu korytarza. Wskazała na nich palcem.
— Oczywiście. Zapraszam... — powiedziała szatynka i zaprowadziła ją w tamtym kierunku. — Pan Collins poinformował mnie, że jego spotkanie skończy się za pięć minut. Podać państwu coś do picia?
— Ja dziękuję... — mruknęła Ivy.
Pozostali pokręcili przecząco głową i obserwowali jak kobieta odchodzi na swoje wcześniejsze miejsce.
— Wyglądasz nieźle, ale do jasnej cholery ściągnij apaszkę i rozepnij jeszcze jeden guzik — warknął blond włosy facet, mierząc ją zabójczym spojrzeniem. — Nie mogłaś założyć spódnicy albo sukienki? Z kim ja, do cholery, pracuję?
James był jednym z szefów i był obecny na wszelkich spotkaniach dotyczących wystaw. Lubił mieć wszystko pod kontrolą, co czasami doprowadzało pracowników do szału. Był facetem po czterdziestce, z dobrym nosem do młodych artystów i darem przekonywania. Włosy w kolorze miodu opadały mu niesfornie na czoło. Jego fryzurę można było określić jako artystyczny nieład. Nigdy nie wiedzieli, w jakim wydaniu pojawi się w danym dniu w pracy. Jego zielone oczy jak zwykle analizowały otoczenie. A ono, było bardzo proste, wręcz sterylne. Na ścianach wisiały cztery fotografie, najprawdopodobniej wykonane przez samego Collinsa. Ivy stanęła przed jedną z ramek i przyglądała się zdjęciu. Było wyjątkowo czyste. Spokojne. Przedstawiało Nowy Jork z oddali, prawdopodobnie z łodzi. Niebo było bialutkie, bez ani jednej chmurki. W połowie zdjęcia, były wieżowce na Manhattanie. Woda była ciemnoszara, przez co trudno było określić, gdzie kończy się rzeka Hudson, a gdzie zaczyna brzeg. Oderwała wzrok, dopiero gdy drzwi do gabinetu się otworzyły. 
Stanęła twarzą w twarz z Nicholasem Collinsem  milionerem i legendą fotografii. Facetem, którego podziwiała niemal tak samo, jak swojego ojca, a to było nie lada osiągnięcie. Dwa razy w życiu dostał Pulitzera, trzy wygrał World Press Photo. Nawet nie liczyła nagród i wyróżnień w innych ważnych konkursach. I to wszystko przed trzydziestką. Miał dobre oko, które wyłapywało unikalne, chwytające za serce kadry. Potrafił opowiadać obrazem. A potem zniknął i zajął się firmą.
— James Hatfield — powiedział jej szef, wyrywając ją z otępienia swoim głębokim głosem. — Właściciel galerii. To przyjemność pana poznać.
— Nicholas Collins. — Uścisnął dłoń rozmówcy i spojrzał na jego towarzyszki.
— Madison Wallace, menagerka i Ivy King, miejmy nadzieję, że organizatorka. — Uśmiechnął się, widząc, jak Collins przenosi wzrok na blondynkę.
Zamarła. Rzadko zdarzało się, że facet aż tak ją poraził, ale oprócz tego, że był człowiekiem, którego podziwiała, to w dodatku był cholernie przystojny. Idealnie w jej stylu. Ciemne włosy miał zaczesane do tyłu, ostrą szczękę pokrywał zadbany zarost, wargi były nieco niesymetryczne: dolna była pełna, za to górna nieco węższa. I te oczy... Popatrzył na nią z zaciekawieniem swoimi szaro-niebieskimi tęczówkami i uśmiechnął się nieznacznie.
Czuła się jak fanka jakiegoś aktora czy piosenkarza, na spotkaniu z nim, o którym marzy się latami. Gdyby nie fakt, że nauczyła się kontroli, pewnie zaczęłaby płakać i bełkotać o tym, jak to bardzo chciała go poznać. Albo by milczała, czując się speszona jego obecnością. A jednak, stała z poważną miną i sztywno wyciągniętą do przodu ręką, nie chcąc zdradzić żadnych emocji.
On jednak przejechał wzrokiem po jej ciele, a ona czuła się tak, jakby jego dłoń przejechała po jej skórze, zostawiając palący ślad. Był drapieżcą. I właśnie zobaczył coś, co mu się podoba. Nie wiedział tylko, że nie trafił na bezwolną sarnę, ale na innego drapieżnika.
Wpatrywał się w jej oczy, jakby własnie zobaczył drogocenne niebieskie diamenty i chciał je mieć na wyłączność. Znał te oczy. Pamiętał je z przeszłości. Tylko zamiast radości, teraz gościła w nich zupełna pustka.
— King... Jakieś pokrewieństwo z Ianem Kingiem? — Nie owijał w bawełnę.
I wtedy czar prysł. Kiedy ktoś wyciągał jej ojca, miała wrażenie, że od tego momentu będzie oceniana przez jego pryzmat. Wypuściła głośno powietrze i wysunęła dłoń z ciepłego uścisku.
— Tak. To mój ojciec... — odparła sucho.
Mężczyzna uśmiechnął się ze zrozumieniem i wpuścił ich do sporego gabinetu, z którego roztaczał się widok na miasto. Jej towarzysze rozsiedli się na fotelach, jednak ona stanęła przy szybie i wpatrywała się w krajobraz. James nie czekał aż do nich dołączy i zaczął zarzucać Nicholasa pomysłami i wizjami jakie, mieli. A ona stała i podziwiała. Mogłaby pracować w takim miejscu i z takim widokiem. Kochała Nowy Jork. Od pierwszej wizyty w wieku sześciu lat, wiedziała, że chce tu mieszkać. Miasto było jak wielki organizm. Tętniło życiem niemal cały czas i każdy element był ważny. Nadawał mu klimatu, charakteru, sprawiał, że jest unikalny i nie ma drugiego takiego miejsca na ziemi.
— A pani co uważa? — Usłyszała nagle głęboki głos Nicholasa. Odwróciła się w jego stronę. Wpatrywał się w nią intensywnie, oczekując odpowiedzi.
— Lubi pan krajobraz Nowego Jorku? — zapytała nagle. 
Cała Ivy, potrafiła oderwać się od rzeczywistości i zamknąć w swoim świecie, zupełnie nie myśląc o tym, co dzieje się dookoła niej. Teraz, wyglądała jak jakaś natchniona artystka w szale tworzenia. Zupełnie nie słuchała rozmowy, więc nie wiedziała, na jakim etapie prezentacji był James. Ale nic ją to w tym momencie nie obchodziło.
Mężczyzna zmarszczył brwi, nie do końca rozumiejąc jej pytania.
— Tak... — mruknął z surowym wyrazem twarzy.
Nie speszyła się.
— To wystawa powinna się odbyć na Brooklynie — wypaliła, wiedząc, że pozostała dwójka nawet nie brała pod uwagę tej lokalizacji. 
James spiorunował ją spojrzeniem, a Madison załamała ręce. Nicholas natomiast poprawił krawat i spinkę przy mankiecie, po czym nachylił się w jej stronę zaintrygowany tym, co powiedziała. Właśnie zaprzeczyła temu, co przez ostatnie minuty starał się przekazać jej szef.

Galeria, w której pracowała, miała trzy oddziały. Jeden znajdował się w samym centrum East Side i miał cztery piętra. Drugi, trochę mniejszy, znajdował się na Brooklynie i szefostwo lubiło tam organizować wystawy mało znanych, hipsterskich twórców, których prace pasowały do stylistyki byłego magazynu tuż nad rzeką Hudson, z widokiem na Manhattan. Wykupiono kilka sąsiadujących ze sobą pomieszczeń i wszystkie ściany od strony wody, zmieniono na ogromne okna. Ivy najbardziej lubiła właśnie to miejsce, bo w przerwach, mogła siedzieć i patrzeć na swoje ukochane miasto. Ostatnia lokalizacja była za miastem, przy parku stanowym Palisades. W lesie. Kiepsko, jeśli chciało się uciec nagle, a samochód został w mieście. Ale otoczenie drzew, cisza i spokój, skłaniały niektórych do wybrania tej lokalizacji. Szczególnie tych, którzy nie bali się tego, że nikt nie zdecyduje się jechać taki kawał na wystawę.
Chwilę milczała, obserwując mężczyznę, siedzącego kilka metrów dalej. Miał na sobie trzyczęściowy, czarny garnitur, czarną koszulę i czarny krawat. Nie powinna na niego patrzeć, bo za każdym razem miała wrażenie, że zapomina, jak się mówi.
— Z galerii roztacza się niesamowity widok na Manhattan. Na wystawie będzie cała część poświęcona fotografiom miasta. Widziałam jedno z pana zdjęć, zrobione z podobnej perspektywy. Powinno wisieć na przeciwległej do okna ścianie. Ludzie mogliby nie tylko popatrzeć na uchwycony moment, ale też spojrzeć na tętniące życiem miasto i poczuć jego atmosferę, równocześnie nie będąc w samym jego sercu... — powiedziała pewnym siebie głosem.
Pamiętała, co jej mówili: zawsze bądź pewna swoich pomysłów, tylko wtedy jesteś w stanie je komuś sprzedać. Jeśli nie wierzysz w to, co robisz, równie dobrze możesz odpuścić na starcie. Wyprostowała się, patrząc mu prosto w oczy. Przygryzł lekko wargę.

Zdecydowanie była rozpraszająca. Jedwab muskający jej jasną skórę, sprawiał, że sam miał ochotę po niej przejechać palcami. Niebieskie oczy przewiercały go na wylot. Pewność siebie biła z jej postawy, a ręce powoli skrzyżowały się na piersi. Wierzyła, że jej wizja i pomysł są dobre. Widać było w niej siłę ojca. Nicholas chciał jednak sprawdzić, jak się zachowa. Zmierzył ją pozbawionym emocji wzorkiem, nie chcąc zdradzać czy podoba mu się jej koncepcja, czy nie. Jeśli by teraz odpuściła... Ale nie, ona nadal wpatrywała się w niego z całą mocą.
— Podoba mi się ten pomysł — powiedział w końcu.
Obserwował jak na jej ustach pojawia się pełen satysfakcji uśmiech, a włosy opadają na jedno oko. Popatrzyła na współpracowników.
— Jeszcze nie doszedłem do tego pomysłu... — zaczął się tłumaczyć James. 
Nicholas chciał odprawić go z kwitkiem. Gość był bezczelny i gdyby nie fakt, że dziewczyna dla niego pracowała, zrezygnowałby z tej galerii. Odwrócił ponownie wzrok w stronę blondynki.
— Co z fotografiami?
— Wybrałabym w większości te mniej znane. Każdy może zobaczyć w Internecie nagrodzone zdjęcia i to nic złego, żeby je też powiesić, ale... warto pokazać prace, które są równie fantastyczne, a jednak mniej popularne. Wszyscy wiemy, jakim jest pan dobrym fotografem, ale umówmy się, większość ludzi ,,kochających" — Wykonała palcami charakterystyczny gest cudzysłowu. — fotografię, jest totalnymi ignorantami. Znają te najbardziej popularne zdjęcia, które są publikowane wszędzie po konkursie. Nawet osoba, która w tym nie siedzi, w końcu się na nie natknie. A fotograf to nie tylko nagrody... Dusza  tkwi w całej twórczości, prawda? Wydaje mi się, że zrobienie różnych sal tematycznych byłoby najlepszym rozwiązaniem.
Patrzył na nią zafascynowany. Zacięcie do sztuki odziedziczyła po ojcu, był tego pewny. Wiedział, że sama coś tworzy. W jej wypowiedziach czuć było pasję i zrozumienie. Wiedział, że tam kryć się może jeszcze więcej, ale nie miał czasu na to, by się teraz nad tym rozwodzić.
— W porządku. Przygotuję dla pani moje pełne portfolio... — powiedział i wstał z miejsca.
— Wybiera nas pan?! — krzyknął uradowany James.
— Wybieram pannę King. Mam nadzieję, że nikt nie będzie jej przeszkadzał w zrealizowaniu tej wystawy. — Wyciągnął w jej kierunku dłoń.
Uścisnęła ją mocno, unosząc do góry kącik ust, co tylko podkreśliło jej kości policzkowe. Rzuciła mu spojrzenie spod długich rzęs i odsunęła dłoń.
— Proszę się ze mną kontaktować w razie jakichkolwiek pytań... — dodał, wręczając jej swoją wizytówkę.
Oblizała lekko wargi, w końcu spuszczając wzrok. Przydały się spotkania z terapeutką, dzięki którym potrafiła się opanować i kontrolować. Nawet kiedy szaroniebieskie oczy mężczyzny wpatrywały się w nią intensywnie, nie miała zamiaru pokazywać, jak bardzo podoba jej się ich właściciel.
— Jasne... — mruknęła, patrząc jak jej współpracownicy podnoszą się z miejsc.
— Nie ma zbyt wiele czasu. Wystawa ma się odbyć za miesiąc... — wtrącił się James, sprawiając, że Nicholas w końcu oderwał wzrok od Ivy. 
Dziewczyna wiedziała, co chciał osiągnąć jej szef: opóźnić wernisaż. Nie uważała, że to wyzwanie, zorganizować wszystko w ciągu trzydziestu dni, ale on miał swoje wizje. Chciał wydarzenia z pompą, o którym będzie głośno w całym mieście.
— Co pani o tym myśli? — Collins po raz kolejny skierował swój wzrok na nią.
— Zależy, o jakiej imprezie mówimy... Jeśli coś eleganckiego bez fajer....
— Tylko takie coś wchodzi w grę — mruknął, spoglądając kątem oka w stronę jej szefa, o dziwo rozumiejąc, co miała na myśli. 
— Miesiąc wystarczy. 
Widziała jak Hatfield rzuca jej pełne wyrzutu spojrzenie. Wzruszyła tylko ramionami i popatrzyła na Nicholasa, który uśmiechnął się enigmatycznie.
— Świetnie. Jesteśmy w takim razie w kontakcie... — powiedział, żegnając się z Jamesem i Madison. Na samym końcu stanął przed Ivy. — Myślę, że powinniśmy się spotkać w przyszłym tygodniu. Dograć szczegóły.
— Oczywiście... — odpowiedziała, czując, jak jego dłoń zaciska się powoli, a palce delikatnie suną po jej skórze. Wciągnęła powietrze, starając się zachować spokój. — Do zobaczenia.

3 komentarze

  1. W końcu jestem :) Co prawda rozdział przeczytałam już dawno temu, ale nie miałam nawet kiedy napisać kilku słów. Już się poprawiam :) Zauważyłam, że do rozdziałów powstawiałaś różne fotografie. Pozwoliłam sobie cofnąć się do poprzednich części i je pooglądać. Swoją drogą miałaś świetny pomysł. Tym bardziej, że one tak bardzo są adekwatne do zawartych tam treści i tworzą niepowtarzalny klimat :)

    Lubię w twórczości wątek WTC i cieszę się, że wspomniałaś o nim w tym rozdziale. Jakby nie patrzeć jest to kawał ogromnej aczkolwiek tragicznej historii USA. Co do One WTC, to ja sama chętnie zwiedziłabym ten budynek, a już o tym tarasie widokowym to nie wspomnę… :)

    A jednak bohaterowie nie poznali się… Może to i lepiej. To spotkanie przed tym klubem było, jak przypuszczam, nieco żenujące dla Ivy. W tym rozdziale cały czas miałam wrażenie, że bohaterowie się sobie wzajemnie spodobali, ale to jeszcze za mało, by móc cokolwiek więcej wysnuć na ich temat. Cieszę się, że Ivy zatriumfowała w tej przedstawionej przez Ciebie części i utarła nieco nosa Jamesowi. Cóż, na razie jej szef nie wzbudził we mnie sympatii. Wiedziałam, że się nie polubimy po jego pierwszym zdaniu, ale na razie jeszcze go nie skreślam, może jego postać się rozwinie? :)

    Oczywiście z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział i pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A tak właśnie wpadłam ostatnio na pomysł, żeby dodawać do notek jakieś zdjęcie obrazujące miejsce w którym znajduje się bohaterka (albo pokazujące element fabuły). A ponieważ Nowy Jork to moja wielka platoniczna miłość, to będzie go tu dużo :D

      Cóż, w końcu Nicholas widział tylko jej włosy i tatuaż :) Nie bez powodu Ivy lubi nosić długi rękaw ;) I na pewno poczuli do siebie pociąg fizyczny i wpadli sobie w oko. Ale jak pisałam, to nie będzie takie hop siup :D
      A szef... Cóż szef nie odegra jakieś ogromnej roli, ale jakiś wpływ na bohaterkę mieć będzie :)

      Pozdrawiam :)

      Usuń
  2. Szalenie podoba mi się, że to ma charakter. Że oboje mają twarde kręgosłupy i tak naprawdę to przywołuje mi się przed oczyma obraz pantery i tygrysa okrążających się nawzajem. Znalazłam coś dzikiego w tym rozdziale, w sposobie, w jaki ze sobą rozmawiali. To świetne, że Nicholas (uwielbiam to imię) dostrzegł w niej tę drapieżność i właśnie to go urzekło. Widać też, że bardzo dobrze czujesz się w tematyce fotografii. Sposób, w jaki Ivy mówiła o wystawie sprawił, że naprawdę uwierzyłam, że zna się na rzeczy. Ona, nie ty. Ciekawa jednak jestem, jak radziłabyś sobie w innych tematykach. W czymś niezwiązanych z fotografią, bo na tym niewątpliwie się znasz. Widzę jednak, że kochasz research (pjona :D), więc podejrzewam, że poradziłabyś sobie nie gorzej, o ile nie równie dobrze. Przez te wszystkie wzmianki o ulicach, budynkach, WTC i innych smaczkach NY, czuję się, jakbym naprawdę tam była. Jakby ta historia naprawdę żyła i działa się w jakimś alternatywnym świecie, do którego mamy wgląd. To najważniejsze, bo klepać w klawiaturę potrafi każdy, ale przekazać ducha swojej twórczości umie już niewielu. :)

    OdpowiedzUsuń