MIŁOŚĆ NIE JEST OKRUTNA TO MY JESTEŚMY OKRUTNI MIŁOŚĆ NIE JEST GRĄ TO MY ZROBILIŚMY GRĘ Z MIŁOŚCI

Ważne

Następny rozdział: 06.08.2017

Rozdziały pojawiają się co jeden lub dwa tygodnie. Nie informuję o tym, zatem polecam obserwować bloga lub zwracać uwagę na to miejsce, ponieważ data czy informacja o ewentualnych opóźnieniach, zawsze pojawią się właśnie tutaj.

Wszystko co znajduje się na blogu jest wytworem mojej wyobraźni. To fikcja literacka osadzona w realnym świecie. Niektóre elementy fabuły mogą nie zgadzać się z faktycznymi wydarzeniami.

Pragnę zaznaczyć, że w tekście mogą pojawić się wulgaryzmy czy treści o zabarwieniu erotycznym.

Na blogu pojawia się opowiadanie autorskie, które jest stworzone tylko i wyłącznie przeze mnie. Zakazane jest kopiowanie treści.

Drogi czytelniku, każda opinia jest na wagę złota, dlatego jeśli przeczytałeś to pozostaw po sobie ślad w postaci komentarza :)

Popularne posty

4. living in vain

||

Brak zajęć, brak egzaminów sprawił, że Ivy miała zdecydowanie za dużo wolnego czasu. Wprawdzie przygotowanie wystawy weszło w najbardziej wymagający etap, jednak do momentu spotkania z Collinsem, wszystko było planem, którego nie mogła zacząć realizować. Do wtorku musiała mieć konkrety i od wtorku mogła zacząć wszystko zacząć organizować. I faktycznie pierwsza dwa dni po spotkaniu, spędziła na rozpisywaniu wszelkich pomysłów. Przejechała się nawet do galerii, żeby zrobić zdjęcia lokalizacji i zastanowić się nad rozlokowaniem fotografii. Postanowiła więc, że w piątek pojedzie do galerii. Nie spodziewała się jednak, ze zastanie tam Jamesa, który dyskutował z kimś przez telefon.
— Mówiłem ci, że zaangażowanie jej do tego projektu jest najlepszym pomysłem... — mruknął, wyglądając przez okno, nawet nie zauważając, że dziewczyna stoi za ścianą i wszystko słyszy. — Nie dość, że jest seksowna, a Collins to pies na baby, to jeszcze fakt, że King jest jej ojcem... Tak myślałem, że mu przypadnie do gustu... Tylko wyskoczyła z tą lokalizacją i jakąś chorą filozofią... — powiedział, odwracając się w jej kierunku.
Ukryła się, żeby nie zobaczył, że podsłuchuje, jak pokazuje swoje prawdziwe, dwulicowe oblicze.
— No cóż, musimy zrobić to tutaj, w ciągu miesiąca... Żartujesz? Wystawa Collinsa przyniesie nam wystarczający rozgłos... Będziemy mogli zrobić cięcia w ekipie... Wywalimy tych studencików i niespełnionych artystów... Co z nią? Nie, jeszcze liczę na to, że jednak namówi ojca. Wiesz, co by to oznaczało?
Nie miała ochoty dalej słuchać. Oparła głowę o ścianę, po czym szybkim krokiem ruszyła w stronę wyjścia. Zatrzasnęła za sobą mocno drzwi, nie zastanawiając się, czy zdradzi swoją obecność. Po raz kolejny nie potrafiła ocenić, czy była dobra, czy wykorzystywana przez wzgląd na swoje nazwisko i wygląd. Fakt, że była raczej pewną siebie osobą, a przynajmniej chciała sprawiać takie wrażenie, sprawił, że nie miała zamiaru się rozczulać. Była wściekła.


— Co masz zamiar z tym zrobić? — spytała Lily, kiedy odbierały kawę na wynos. 
Ivy upiła łyk swojej latte z sokiem malinowym, otulając biały kubeczek dłońmi. Popatrzyła na przyjaciółkę i otworzyła przed nimi drzwi.
— Nie wiem... — odparła zrezygnowana. — To, co usłyszałam... 
— Ten facet to bezczelny śmieć... Serio — mruknęła szatynka.
— Bywał chamski i uszczypliwy... Walił seksistowskie teksty od czasu do czasu... Ale no wiesz, potrzebowałam kasy. Jednak teraz przesadził... Po poniedziałkowym spotkaniu zrobił mi wykład o tym, że ja mam się nie nie odzywać, nie kreować chorych wizji przed artystą, bo oni już wszystko ustalają, a ja rozpieprzam to w drobny mak. I że mam wyglądać i nadzorować, a nie planować. Gdyby nie fakt, że to wystawa Collinsa...
— Och, czyżbyś miała zamiar zostać w galerii tylko ze względu na to? — Dziewczyna szturchnęła przyjaciółkę ramieniem i uśmiechnęła się szeroko. 
— Spodobał mu się mój pomysł. To raz. A dwa, wiesz, że go podziwiam, nie odpuszczę, bo podsłuchałam, że mój szef to skończony fiut. Gdyby ktoś zaproponował ci pracę u boku Banksy'ego to byś odmówiła? Zwolnię się po wszystkim... Wystawa będzie tu miesiąc, ale nie muszę jej nadzorować po otwarciu. — Odsłoniła wszystkie zęby i spojrzała w obie strony, żeby przekroczyć jezdnię, chociaż zapewne i tak samochody by się zatrzymały. Zawsze się zatrzymywały. Nie była do końca pewna czy to uprzejmość kierowców, czy jej ciało i twarz.
— Brawo! Już od dawna uważałam, że powinnaś to rzucić w cholerę. W ogóle cię nie doceniali, wiesz? Obiecali zrobić twoją wystawę, a tu minęły cztery lata i nic. Ściągają tylko znanych fotografów na twoje nazwisko. A to, co teraz zrobili to świństwo — krzyknęła z brutalną szczerością. — A w tobie jest znacznie więcej niż nazwisko twojego ojca.
— Dziękuję... Twoje wsparcie mnie urzeka. Ciekawa jestem, kto zapłaci za moje mieszkanie po zwolnieniu... Może jesteś chętna? — mruknęła z drwiącym uśmiechem.
— Suka...
Ivy zatrzymała się na moment, czując wibracje telefonu. Wszystkich dookoła denerwowało, że często miewała wyciszone wszystkie dźwięki, chcąc się odciąć od całego świata i dodzwonienie się do niej graniczyło z cudem. Teraz jednak musiała pamiętać, żeby go włączać, bo w każdej chwili mógł zadzwonić ktoś w sprawie wystawy.
— Tak? Och, oczywiście. Nawet zaraz... — mruczała do urządzenia, rozglądając się dookoła.
Lily wpatrywała się w nią wyczekująco.
— Muszę podjechać do Battery Park. Do jedynki... — powiedziała, od razu ruszając w stronę metra.
— Oho! Czyżby gorący miliarder chciał się z tobą zobaczyć?
Blondynka wypuściła głośno powietrze i odwróciła się do przyjaciółki z karcącym wyrazem twarzy. Ivy mogła z nią rozmawiać o wszystkim, jednak związki to był dość grząski temat. Nie to, że go unikała, albo zbywała, jak każda dziewczyna lubiła plotkować o facetach, ale potencjalne relacje z nimi przychodziły jej trudno. Umawiała się tylko z Damienem i to był dość prosty układ: seks i nic więcej. Gdyby miała w planach zająć się kimś nowym, najpierw musiałaby zakończyć to.
— Raczej jego sekretarka. Mają dla mnie portfolio. Mogłam wziąć samochód. Nie wiem ile tego będzie...
— Pomogę! Pewnie to wszystko już w wersji elektronicznej mają — krzyknęła uradowana Lily i pociągnęła ją w stronę stacji. 

Do biurowca weszły dwadzieścia minut później. Ochroniarze już nie przeszukali ich tak dokładnie. Ivy dostała nawet stałą wejściówkę z polecenia Collinsa. Wsiadły do windy z resztą podróżnych i wcisnęły się w sam kąt.
— Zakładam, że jest naprawdę przystojny, starałam się go wygooglować, ale niestety, jeśli jakiekolwiek zdjęcia pojawiały się w Internecie, to są strasznie stare. Ale miał potencjał. Rany! Już nie nie mogę doczekać, aż go zobaczę...
— Lily... — Westchnęła blondynka, odwracając wzrok w stronę przyjaciółki. Jedna z jej brwi była uniesiona do góry. — Pewnie nawet nie wyjdzie z biura.
Dziewczyna przewiesiła aparat przez ramię i wyciągnęła szatynkę z windy. Poprawiła się i podeszła do biurka recepcjonistki.
— Dzień dobry, ja przyszłam po portfolio... — mruknęła, nawet nie siląc się na zbyt uprzejmy ton. Jeszcze raz się upewniła, że aparat wisi na jej ramieniu i zaczęła żałować, że nie wzięła większej torebki.
Kobieta podniosła się bez słowa i zniknęła za ścianą.
— ...wiesz co! Nie mogę uwierzyć, że mnie tak traktujesz! — Usłyszały nagle z końca korytarza.
— Rosalie, nie rób scen. Rozmawialiśmy o tym w niedzielę i chyba jasno i klarownie wytłumaczyłem ci, dlaczego dzieje się tak, a nie inaczej. A teraz wpadasz tu w trakcie mojego spotkania i robisz awanturę na oczach moich współpracowników — mruknął Nicholas, w końcu pojawiając się w recepcji. Tuż obok niego kroczyła blondwłosa kobieta, która zmierzyła dwie dziewczyny przy kontuarze bardzo nieżyczliwym spojrzeniem.
— No ładnie. Już do biura sobie dziwki spraszasz?! — krzyknęła, machając w ich stronę ręką, ale słowa kierując do Collinsa.
W Ivy się zagotowało. Po pierwsze, bo nikt nie mógł obrażać jej bliskich. Po drugie, nienawidziła, jak ktoś nazywa ją dziwką.
— Słucham?! — Zacisnęła dłonie w pięści i zrobiła krok w stronę kobiety.
Miała ochotę jej porządnie odpyskować, jednak Nicholas uniósł dłoń, żeby ją powstrzymać przed atakiem. O dziwo, wycofała się, ale uważnie obserwowała blondynkę, którą Collins odprowadził do windy.
— To jeszcze nie koniec, Nick... — warknęła, wchodząc do kabiny.
— To jest koniec, Rose... — mruknął, gdy drzwi się zasunęły.
Ivy dopiero wtedy zauważyła, że recepcjonistka wróciła z dwiema książkami i trzema pendrive'ami. Nic nie dała po sobie poznać, chociaż zapewne widziała znaczną część przedstawienia. Blondynka wypuściła głośno powietrze i zabrała przedmioty z blatu, chowając je do torby, po czym spojrzała na nadal lekko zszokowaną Lily. Nie wiedziała, czy mina przyjaciółki wywołana była zaistniałą sytuacją, czy Nicholasem, który szedł w ich stronę, wyglądając wyjątkowo apetycznie w trzyczęściowym, szarym garniturze z potarganymi włosami i kilkudniowym zarostem. Jego oczy złagodniały, gdy popatrzył w końcu w stronę Ivy.
— Proszę wybaczyć tę scenę — powiedział, wyciągając dłoń w jej stronę.
Uścisnęła ją pewnie i uniosła głowę do góry.
— Nic się nie stało. Przyszłyśmy tylko zabrać portfolio. To moja przyjaciółka, Lily Archer.
Uścisnął jej dłoń i uśmiechnął uprzejmie. Jej przyjaciółka stała i wpatrywała się w niego jak w ósmy cud świata. Ivy wywróciła oczami. Podziwiała facetów, ale nigdy ich tak otwarcie nie pożerała wzrokiem. Była zbyt powściągliwa i nienawidziła okazywać uczuć. Nie chciała, by ktokolwiek wykorzystał to przeciwko niej.
— Mam nadzieję, że nasze spotkanie jest nadal aktualnie.
— Ależ oczywiście. Postaram się wybrać wstępne fotografie na wystawę.
— Świetnie — powiedział, uśmiechając się do niej enigmatycznie i odwracając w stronę windy, która ponownie się otworzyła. — Niestety mam kolejne spotkanie, ale czekam z niecierpliwością na nasze. 
Skinął głową w stronę Lily i odszedł do przybyłych właśnie facetów w garniturach.

— O cholera... — mruknęła szatynka, gdy wsiadły do windy, ruszając na jeszcze wyższe piętra. 
— Mmm? — Ivy odwróciła wzrok w jej stronę. 
Tamta stała wciśnięta w ścianę. 
— Gorący jest.
— No jest.
— Nie wiem, jak możesz podchodzić do tego tak spokojnie... Ja bym chętnie się z nim spotkała sam na sam... 
— Muszę podchodzić do tego profesjonalnie — odparła blondynka i opuściła windę na setnym piętrze, gdzie znajdował się punkt obserwacyjny.
Widok zapierał dech w piersiach i Ivy miała wrażenie, jakby stała na szczycie świata. Miała u stóp cały Nowy Jork i New Jersey. Od razu chwyciła przewieszony przez ramię aparat i zaczęła robić zdjęcia.
— A ja muszę zrobić intensywny research na jego temat.
— Po jaką cholerę, Archer?
— Bo będziesz z nim na jednej imprezie i mam nadzieję, że załatwisz mi wejściówkę.
— Teraz to już na pewno tego nie zrobię... — Skrzywiła się mocno.
— King, uwielbiam cię, ale czasami cię zupełnie nie ogarniam. Nie chcesz o tym gadać, udajesz, że nic cię nie rusza. Każda by chciała, żeby ktoś taki jak Alex czekał cierpliwie, aż się obudzi z jakiegoś stanu zawieszenia, albo taki Collins wypalał wzrokiem dziury w ciele... — powiedziała, wsuwając się między przyjaciółkę, a szybę, w którą intensywnie się wpatrywała. — Nie chcesz być w związku  okey, rozumiem. Ale czasami jesteś tak oschła i oziębła, że mam ochotę ci przywalić. Tak solidnie, żebyś w końcu otworzyła oczy, bo życie ucieka ci między palcami.
— Wydawało mi się, że czerpię z niego wiele. — Skrzywiła się, patrząc na twarz przyjaciółki.
— Gówno prawda. Wmawiasz to sobie, żeby wytłumaczyć swoje wybory. Weekendowe imprezy, upijanie się, sypianie z facetem, do którego nic nie czujesz i jeżdżenie raz na ruski rok do ojca to nie życie. To ucieczka i zamykanie ust tym, którzy się martwią... — warknęła Lily, idąc w stronę windy.
— Już idziesz? Dopiero przyszłyśmy... — krzyknęła za nią Ivy.
— Nie mam ochoty na wpatrywanie się w krajobraz...
Blondynka jęknęła i odwróciła się w stronę szyby. Miała ogromną ochotę, żeby w nią uderzyć, ale było za dużo ludzi i ochroniarzy. Jeszcze by pomyśleli, że coś jest z nią bardzo nie tak. Spojrzała na zamknięte drzwi windy i naprawdę nie mogła pojąć, co tak bardzo wkurzyło jej przyjaciółkę. Oparła się czołem o szybę i zaczęła się zastanawiać co ze sobą zrobić. Ostatecznie wyjęła telefon i wybrała dobrze znany numer.
— Hej... Masz dzisiaj wolne? — mruknęła, nie owijając w bawełnę i od razu przechodząc do sedna. 
— Mam. Jakieś propozycje? — Usłyszała głęboki męski głos.
— Takie jak zawsze? Wpadnę o szóstej.
— Świetnie. Będę czekał.
Schowała telefon do torebki i wypuściła głośno powietrze. Czasami była tak sfrustrowana, że nie widziała innego wyjścia, jak tylko odwiedzić mieszkanie Damiena i chociaż na chwilę zapomnieć o wszystkim dookoła. Już jakiś czas temu rozważała ponowną terapię, bo wszyscy się na nią co chwilę wściekali o byle co. Potem jednak doszła do wniosku, że gdyby poszła się leczyć, może by się powiodło, ale wtedy wystawiłaby się na ból i cierpienie. I tak w kółko. Bez możliwości wyjścia. 

2 komentarze

  1. Trochę narobiłam sobie zaległości. Musisz mi to wybaczyć. Przez ostatnie dwa tygodnie nie mam czasu kompletnie na nic, dlatego też i z komentarzami przybywam tak późno. Ostatnio chyba pisałam, że dam jeszcze Jamesowi szansę. No to jej nie wykorzystał. Może to i dobrze, że Ivy dowiedziała się o tym, co tak naprawdę myśli o niej jej szef. Informacja o tym, że zamierzają ją trzymać w zespole, tylko po to, by zorganizować wystawę jej ojca musiała być dla dziewczyny mocno przytłaczjąca. Co do Rose… Ta kobieta chyba nie rozumie co znaczy słowo „koniec”. Do tego wydaje się być bardzo zaborcza i nieuprzejma. W sumie to nie dziwię się, że Nicholas próbuje się od niej uwolnić. Zresztą to nic fajnego, mieć u swojego boku kogoś, kto robi sceny w miejscu publicznym. A w przypadku tej kobiety miało to już miejsce dwukrotnie. Jestem bardzo ciekawa wątku z Damienem (nie wiem czy dobrze odmieniam), dlatego lecę do kolejnego rozdziału :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Przede wszystkim James jest pierdolnięty, ale nie ukrywajmy, połowa świata to popierdoleńcy. Mieć taką zaradną dziewczynę u boku, która w dodatku w ogóle nie miesza prywatnych spraw ze służbowymi i no cóż... uznawać, że to na chwilę i jeszcze liczyć na to, że namówi ojca na powrót do fotografii i zorganizuje mu wystawę. Chamstwoooo!
    Rose, ach, przypomina mi Reginę z Wrednych dziewczyn - pewnie za tę rolę właśnie nie przepadam za Rachel McAdams - i trochę zbyt mocno wpada mi w typową zołzę, która musi namieszać w historii (nie obraź się, proszę), ale w opowiadaniu ma się dziać, a skoro mamy faceta, który na baby leci, to i jego była musi troszkę narozrabiać. Co do Lily, lubię ją, naprawdę. Jest taka miła, sympatyczna i uprzejma, a do tego ma jaja i potrafi powiedzieć do słuchu Ivy. Taka powinna być przyjaciółka.

    OdpowiedzUsuń