MIŁOŚĆ NIE JEST OKRUTNA TO MY JESTEŚMY OKRUTNI MIŁOŚĆ NIE JEST GRĄ TO MY ZROBILIŚMY GRĘ Z MIŁOŚCI

Ważne

Następny rozdział: 06.08.2017

Rozdziały pojawiają się co jeden lub dwa tygodnie. Nie informuję o tym, zatem polecam obserwować bloga lub zwracać uwagę na to miejsce, ponieważ data czy informacja o ewentualnych opóźnieniach, zawsze pojawią się właśnie tutaj.

Wszystko co znajduje się na blogu jest wytworem mojej wyobraźni. To fikcja literacka osadzona w realnym świecie. Niektóre elementy fabuły mogą nie zgadzać się z faktycznymi wydarzeniami.

Pragnę zaznaczyć, że w tekście mogą pojawić się wulgaryzmy czy treści o zabarwieniu erotycznym.

Na blogu pojawia się opowiadanie autorskie, które jest stworzone tylko i wyłącznie przeze mnie. Zakazane jest kopiowanie treści.

Drogi czytelniku, każda opinia jest na wagę złota, dlatego jeśli przeczytałeś to pozostaw po sobie ślad w postaci komentarza :)

Popularne posty

15. what is happening?

||
Stanęła w wielkim holu Jedynki i rozejrzała się dookoła. Był środek tygodnia, a ona od niedzieli starała się skontaktować z Nicholasem, bo oprócz: Spotkaj się ze mną w weekend i Trwająca cały weekend, nie miała pojęcia jak ma się przygotować i na kiedy. Nie znała szczegółów, a była już środa, więc oczekiwała na jakieś konkrety, jeśli miała zniknąć, na kilka dni. Rozejrzała się po ludziach w środku i już miała ruszyć w kierunku ochroniarzy, gdy spostrzegła, że Nicholas właśnie wychodzi z windy w towarzystwie wysokiej, ciemnowłosej kobiety. Trzymał dłoń na jej krzyżu, uśmiechał się i nachylał co chwilę w jej stronę, żeby powiedzieć jej coś na ucho. Nie wyglądali na partnerów biznesowych czy współpracowników. Ich gesty i zachowanie było zbyt swobodne i intymne. 
Ivy poczuła dziwne i niezrozumiałe ukłucie. Przyglądała im się, zupełnie niezauważona, stojąca między tłumem innych ludzi. W końcu odwróciła się i opuściła budynek, wyciągając telefon i wybierając numer przyjaciółki.
— Ty, ja i kawa. Widzimy się na Skale. Natychmiast... — mruknęła, nawet nie dając jej dojść do słowa.

Siedziała w Central Parku na słynnej Skale z Widokiem. Nie było tu zbyt wielu osób. Turyści spędzali pewnie słoneczny dzień na trawie, a nowojorczycy nadal byli w pracy. Trzymała kubek z kawą między palcami i wpatrywała się w odległe drapacze chmur. Uwielbiała to miejsce. Cieszyła się, że w tej miejskiej dżungli jest taki obszar, w którym można trochę odetchnąć, popatrzeć na naturę, odciąć się od zgiełku i hałasu. Fakt, w parku bywały tłumy, ale ona starała się znaleźć tutaj taki punkt, w którym nikogo nie ma. Chociaż Skała była znana, często nie było tu zbyt wiele ludzi. 
— Co było takie pilne? — zapytała Lily, siadając obok niej. 
— Nic, po prostu chciałam mieć towarzystwo... — mruknęła i spojrzała na przyjaciółkę.
Włosy miała związane w wysokiego kucyka, a ubrana była jak zwykłe w ciemne jeansy i czarną koszulkę. Palce,, miała nieco ubrudzone farbą, co oznaczało że Ivy wyrwała ją z twórczego szału.
— Przynajmniej wyrwałam się z oparów farby. Mogę poszukać jakiś inspiracji... Wystawa w grudniu, a ja nawet połowy obrazów nie mam. Jak tak dalej pójdzie...
— Hej, pamiętaj, że zawsze możesz zgłaszać się po pomysły... Sama powinnam się zabrać za prace na wystawę, ale...
— Myślę, że pan biznesmen ci pomoże w najbliższy weekend. Chyba, że nie zabiera cię na swój jacht w innych celach... — Uniosła znacząco brwi i popatrzyła uważnie na przyjaciółkę.
— Chce mnie tylko podszkolić w fotografii, jestem tego pewna — fuknęła.
— Oho! Co się stało? — Nachyliła się w jej stronie, widocznie podekscytowana nadchodzącymi plotkami.
— Nic. Widziałam go dzisiaj z jakąś kobietą... Byli dość blisko... Więc zakładam, że traktuje mnie jak uczennice, a nie potencjalną dziewczynę do łóżka... — powiedziała wyuczonym, beznamiętnym tonem, nie wykazując absolutnie żadnych emocji. Wtedy przez telefon ją poniosło. 
— Czyli to, że siedzimy tu teraz, nie ma z tym nic wspólnego?
— Ani trochę...
— Jasne... Dobra, nie dręczę... Ale jak wrócisz to czuję, że powiem: A nie mówiłam? 
— Wtedy postawię ci drinka w przyszłym tygodniu...
— To oczywiste, że wpadłaś mu w oko. Ta kobieta mogła być tylko znajomą, na pewno jakieś ma. Poza tym, możesz mi wciskać kit, ale doskonale wiem, że masz na niego ochotę... Kto by nie miał.  — Zamilkła na chwilę. — Ivy... Muszę ci o czymś powiedzieć... 
Blondynka spojrzała na swoją skruszoną przyjaciółkę i zmrużyła oczy. Widziały się w niedzielę, ale wtedy Lily oczekiwała, że opowie jej o tym co się wydarzyło w piątek. Sama nie mówiła wiele, oprócz tego, że pojechała do jej domu razem z Alexem, Ryanem i jej ojcem.
— A raczej spytać, bo... — Wciągnęła głośno powietrze. — Poznałam Ryana.
— Noo... Domyślam się.
— Nie myślisz, że jesteś dla niego za ostra?
Oczy blondynki się rozszerzyły. Spojrzała na przyjaciółkę zaszokowana tymi słowami, nie mogąc pojąć jak mogła zadać jej takie pytanie.
— Za ostra? Przepraszam, ale skąd taki wniosek? — warknęła, odwracając się na pięcie, zdając sobie sprawę, że jak tak dalej pójdzie, to wstanie i zostawi ją tu samą.
— Hej, spokojnie... Tylko pytam, bo twoje opowieści nie pasują mi za bardzo do tego jaki się okazał w piątek... 
Ivy westchnęła. 
— Ja nie wątpię, że on dla znajomych jest miły i przyjazny... Nie wiem czy to kwestia szczerości, czy umiejętności manipulacji... — Ponownie westchnęła i zapatrzyła się na spokojną wodę przed nimi. — Dla mnie był zawsze jak buc. Mogę mieć skrzywiony pogląd, ale nadal się wywyższa i pokazuje, że jest ode mnie lepszy... Ma w głowie jakaś chorą rywalizację... Zresztą nieważne.
— W piątek wyglądał na przejętego...
— Tia, a w niedziele dał mi reprymendę...
— Okey... — Uniosła dłonie w geście kapitulacji. — Rozumiem co chcesz powiedzieć...

Ivy nie należała do osób, które stresują się rozmowami o pracę. Zawsze była pewna siebie i swoich pomysłów, potrafiła się sprzedać nie tylko jako znawca fotografii, ale też jako artysta. Teraz, tym bardziej była zdeterminowana, żeby dostać pracę, bo miejsce do którego zmierzała, było konkurencyjną galerią w stosunku do tej, w której pracowała dotychczas, a nawet, była wyżej w rankingu. Aperture znajdowało się w siedzibie organizacji o tej samej nazwie, której członkami byli legendarni fotograficy, tacy jak Ansel Adams czy Minor White. W tym miejscu oprócz samych wystaw, organizowane były co jakiś czas spotkania czy wykłady, a także spotkania z artystami. 
Musiała się zaprezentować z jak najlepszej strony. Wprawdzie słyszała na uczelni, że lepiej byłoby znaleźć pracę jako asystentka znanego fotografa, ale ponieważ jej ojciec był jednym z nich, inny wykazywał duże zainteresowanie jej edukacją, a ponad to wśród znajomych miała już kilka znanych nazwisk, nie potrzebowała takiej pracy. Wolała organizację wystaw i poznawanie nowych artystów, którzy mogli ją czegoś nauczyć.
W czwartek rano, ubrała się elegancko z odrobiną artystycznego szaleństwa (uznała, że kolorowa chusta jest wystarczająco szalona jak na jej możliwości) i ruszyła w stronę West Side i Dwudziestej Siódmej Ulicy. Galeria była niepozorna i łatwo ją było przeoczyć, ale wystawiała już takie sławy, że to się nie liczyło. Mieli tu takie kontakty, że byli w stanie organizować wystawy niemal w każdym nadającym się do tego miejscu w Nowym Jorku. Kiedy ostatnio szukała pracy, oni nie szukali pracowników. Ale teraz to się zmieniło, więc od razu zdecydowała się zgłosić, a ostatnia wystawa, dumnie reprezentowała jej dotychczasowy dorobek.

— ...czyli niedawno zwolniła się pani z galerii Hatfielda? — zapytała kobieta po czterdziestce, która przyjęła ją w swoim biurze na pierwszym piętrze. Pomieszczenie było niewielkie, ale przytulne. Pod ścianami stały antyramy z fotografiami.
— Tak. Okazało się, że miałam tę pracę z nieodpowiednich powodów.
Uniosło pytająco brwi.
— Chodziło o mój wygląd i nazwisko. Szef wierzył, że to przyciągnie artystów. — Zacisnęła lekko wargi.
— Brzmi jak James. Zwolnienie zostało już zatwierdzone?
— Tak. Wczoraj dostałam oficjalne pismo i część wypłaty.
— Muszę przyznać, że widziałam wystawę pana Collinsa. Naprawdę dobra robota. — Nachyliła się w stronę Ivy i oparła łokcie o biurko. — Ma pani artystyczną duszę, prawda?
— Tak myślę...
— To dobrze, potrzebujemy kogoś, kto patrzy na wystawy nieco bardziej... artystycznie, a nie jako historyk sztuki. Takich ludzi mamy pod dostatkiem. Nie będę oszukiwać, że twoje nazwisko u nas ci nie pomoże. Szanujemy twojego ojca, marzy nam się jego wystawa, ale ty zaczynasz z pustym kontem. Masz się starać tak jak inni. Zapominamy, że jesteś King. Jesteś Ivy i masz sobie zasłużyć na szacunek i swoją markę.
— Idealnie! — wykrzyknęła uradowana, bo taki układ był jak najbardziej do przyjęcia. 
— Świetnie. Sama fotografujesz?
— Uczę się.
— Chodzisz do jakiejś szkoły?
— Do Nowojorskiej Akademii Artystycznej. W styczniu mam wystawę dyplomową.
— Super. Przynieś swoje portfolio. Jeśli fotografie będą dobre, a twoja wystawa nam się spodoba, będziemy mogli pomyśleć o czymś w przyszłości... — Kobieta uśmiechnęła się do niej życzliwie.
Napięcie opadło, a Ivy poczuła, że atmosfera w tym miejscu jest jak najbardziej sprzyjająca pracy. Cieszyła się, bo w ostatniej galerii nie było aż tak przyjemnie.
— Nie mamy w planach teraz wystaw fotografii współczesnej, jedną otworzyliśmy niedawno, na razie prowadzimy rozmowy, ale... Planujemy wystawę klasyków. Od poniedziałku wysłałabym cię do naszego archiwum... — mruknęła przeglądając coś w komputerze. — Przejrzałabyś to co w nim jest i zastanowiła się nad tym, które zdjęcia warto wystawić. Przyjedź tu w poniedziałek o dziewiątej. Zabiorę cię na miejsce i opowiem o wystawie.
— Bardzo się cieszę... — powiedziała blondynka, podnosząc się z miejsca i wyciągając w jej kierunku dłoń. Kobieta uśmiechnęła się i ją uścisnęła. 

Ledwo wyciągnęła z kieszeni telefon, uderzyła ją liczba nieodebranych połączeń i wiadomości. Ostatnia miała bardzo wymowną treść: Dlaczego, kurwa, nie odbierasz telefonu?!
Wywróciła oczami i uświadomiła sobie, że wszystkie połączenia i wiadomości były od jednej osoby. Prychnęła z irytacją i wybrała jego numer, żeby mu nawrzucać. Był bezczelny i naprawdę ją wkurzył.
— Spróbuj się odezwać, a wyrwę ci jaja. Mówię serio, Nicholas. Nie odpisałeś na żadną moją wiadomość w tym tygodniu, nie odbierałeś telefonów, a jak ja tego nie robię to się wściekasz i co? Masz ochotę mnie przełożyć przez kolano i ukarać? Jesteś tak irytujący czasami, że to przechodzi ludzkie pojęcie. Nie miałam zamiaru zabierać ci mnóstwa czasu, tylko spytać jak mam się przygotować na weekend, bo nie udzieliłeś mi żadnej informacji. — Wypuściła głośno powietrze.
Nie wspominaj o kobiecie, z którą go widziałaś, Ivy! Nie masz do tego prawa! Zagryź zęby i to przemilcz!
— Nie jestem jak piesek, który przychodzi zawsze gdy wołasz i kaja się przed tobą, gdy go skarcisz... Odechciewa mi się gdziekolwiek jechać... — mruknęła, w końcu dając mu dojść do głosu.
— Miałem mnóstwo pracy...
— Tylko to masz zamiar mi powiedzieć po tym jak zbombardowałeś mnie telefonami i wiadomościami?
— Martwiłem się... — powiedział stanowczym głosem po dłuższej przerwie. — Mój kierowca mówił, że widział cię wczoraj w Jedynce. I od wczoraj nie odbierasz ode mnie telefonów...
Dziewczyna westchnęła głośno.
— Umiem się o siebie zatroszczyć... — Skrzywiła się i zatrzymała się przed zejściem na stację metra, gdzie pewnie i tak straciła by zasięg. Nie miała dzisiaj ochoty na spacery.
— Widziałem to w piątek...
Wiedziała, że nie jest zadowolony. Ale ona też nie była. I nie miała zamiaru tak łatwo odpuszczać.
— Przepraszam. 
Była w szoku, że tak łatwo poszło, ale słyszała zmęczenie w jego głosie.
— Wszystko w porządku?
— Nerwowy tydzień — jęknął. — Naprawdę przepraszam. Przesadziłem... Czasami bywam nerwowy.
— Przesadziłeś. Dla twojej informacji, byłam na rozmowie o pracę... A wczoraj nie miałam ochoty z tobą rozmawiać...
— Jak ci poszło? — Ożywił się i najwyraźniej, jego nastrój się nieco poprawił.
— Dostałam ją...
— Gratuluję... Posłuchaj, wiem, że przegiąłem i wiem, że jesteś wściekła i pewnie nie masz ochoty mnie oglądać dopóki nie ochłoniesz... Zrozumiem, jeśli nie będziesz chciała jechać. Ja i tak wyjeżdżam, muszę odpocząć od tego miejsca. Naprawdę bym się ucieszył, gdybyś do mnie dołączyła...
Czego on od niej chciał? Wścieka się, gdy nie odbiera, jak nadopiekuńczy facet, tylko że on ani nie był jej facetem, ani bratem, ani ojcem, więc nie bardzo miał powód. Poza tym, raz z nią flirtował, a potem pokazywał się z jakąś inną babą, a ona... A jej powinno być to zupełnie obojętne. Więc dlaczego nie było?
— Tamta to kobieta to moja przyjaciółka...
— Nie musisz mi się tłumaczyć z tego... — szepnęła.
— Jutro, o siedemnastej, jeśli się zdecydujesz, to czekaj pod Jedynką. Od razu jadę na lotnisko... — powiedział tak cicho, że ledwo usłyszała.
— Naprawdę muszę się zastanowić... Do zobaczenia, Nicholasie... — mruknęła i zeszła na stację.


Wyszedł z biura, zamknął je i ruszył w stronę recepcji. przy której stał jego wspólnik i przyjaciel w jednym.
— Już wychodzisz? — mruknął Charlie, podpisując jakieś dokumenty. 
Nicholas zrobił to samo, po czym zlecił recepcjonistce wysłać jeszcze jedną umowę. 
— Mówiłem ci, że jadę żeglować.
— Ach. Wspominałem, że jacht zacumowany jest w Vancouver?
— Tak, wspominałeś... Widzę, że nie tylko mnie ten tydzień dał w kość... — powiedział Nicholas i oparł się o biurko, patrząc na zmęczoną twarz czarnoskórego mężczyzny. 
— Normalnie władowałbym ci się na wyjazd, ale lecę do Tokio...
— Dobrze, że się nie ładujesz... — zaśmiał się szatyn i poklepał go po plecach. — Podwieźć cię na lotnisko?
— Pewnie. Daj mi minutę, zabiorę rzeczy z biura... — Pobiegł w stronę odległych drzwi i po chwili za nimi zniknął.
Nicholas nie miał pojęcia czego się spodziewać. Dziewczyna nie odzywała się od wczoraj, nie dopytywała, nie pisała, a naprawdę zdenerwowała się jego wybuchem. Musiał przyznać, że czasami go ponosiło, gdy ktoś go ignorował i nie wykonywał jego poleceń. Ale miała prawo. Zrobił jej to samo. Już był gotów na samotny weekend na jachcie. Miał zamiar pływać po Howe Sound, i w duchu dziękował Williamsowi, że zadokował już w Kanadzie, a nie w Seattle. 
— Jestem... 
Nicholas ruszył w stronę windy i przywołał ją, żegnając się uprzejmie z sekretarką.
— Stażyści nieźle sobie radzą, gdyby cię to interesowało... — zaśmiał się Charlie i postawił walizkę pod samą ścianą, modląc się by nikt nie wsiadł.
— Ilu ich przyjąłeś? 
— Trzech. Znajdują całkiem niezłe firmy i dobrze idą rozmowy.
— Myślisz, że nadają się do zatrudnienia? — spytał Nicholas, widząc, że zbliżają się do parteru. Jego kierowca miał czekać pod budynkiem, a potem odstawić samochód i cieszyć się wolnym przez najbliższe dni.
— Jeden na pewno. Ale jeszcze nie wiem który... — zaśmiał się i wyszedł z windy, kierując się od razu do drzwi. 
Nicholas wyszedł za nim, jednak przy drzwiach nagle się zatrzymał.

Brak komentarzy

Prześlij komentarz